Zdążyłam się przekonać, że samo zakładanie bloga wcale nie jest łatwą rzeczą, ale mam nadzieję, że wystarczy mi motywacji, żeby prowadzić go chociaż przez jakiś czas. Potraktujcie go proszę jako odpowiedź na maile, sms-y i wiadomości na fb, które wysyłacie, a które pozostają cały czas bez mojej odpowiedzi. Postaram się zamieszczać dużo zdjęć, żebyście wiedzieli co się u nas dzieje, co porabiamy, gdzie mieszkamy, gdzie pracujemy (miejmy nadzieję już wkrótce). A zatem, od początku:
1. Podróż. Wydaje mi się, że była tak dawno, że już nie warto o niej wspominać. 17 godzin jazdy w ukraińskich kuszetkach było dużo przyjemniejsze. Plus jest taki, że w samolocie można grać w gry oraz oglądać filmy (Hotel Transylwania - polecam wszysktkim!!!!). Funny fact: W Korei ludzie jedzą hot-dogi pałeczkami.
2. Pierwsze wrażenia - bardzo pozytywne. Sydney oraz jego przedmieścia to jeden ogromny rezerwat przyrody. Jest superegoztycznie;) Nie chodzi tylko o zieleń (której wszędzie pełno!), ale także o zwierzęta. Zamiast wróbelków i gołębi w Australii na drzewach siedzą kakadu i kukabary. Pięknie wyglądają, ale są niewyobrażalnie głośne. Niestety nie śpiewają, tylko skrzeczą i potrafią porządnie przestraszyć (przykład: Kasia, spokojnie zażywająca wieczornej kąpieli, słyszy nagle jakieś złowrogie wrzaski i jest przekonana, że to szalony sąsiad woła ją ze swojego domu. Nie, to nie był sąsiad, tylko jakieś ptaszyko)
3. Nasz domek i okolice. Wszystko jak z katalogu, zadbane, wygłaskane, miękkie i miłe. Oto zdjęcia:
4. Pierwsza wycieczka do centrum miasta.
Kellyville, czyli dzielnica, w której mieszkamy to taki odpowiednik naszych Plewisk, tylko, że dużo ładniejszy. Do miasta daleko, autobusy jeżdżą dość rzadko, wokół same osiedla i domki. Centrum miasta natomiast jest zupełnie inne niż wszystkie, które do tej pory widziałam. Horyzont wyznaczają wieżowce, choć jak się okazuje, między nimi jest sporo niskiej zabudowy w postaci wiktoriańskich kamiennic. Moje pierwsze wrażenie: "jakie to niespójne i chaotyczne!". Nie trwało ono jednak długo - nietrudno się zorientować, że to właśnie nadaje miastu klimat! No i kilka perełek dla fanów komunikacji miejskiej (tak, to dla Ciebie Mały), podróże w mieście można odbywać w rozmaity sposób - do wyboru: kolej miejska, tramwaj, autobus, prom czy też monorail (wow!).
Tym miłym, aborygeńskim akcentem kończę mego pierwszego w życiu posta, życzę sobie samej powodzenia w prowadzeniu tego bloga, bo lekko nie będzie, to wiem. Napiszcie, czy Wam się podobało. Tato, pozdrawiam Cię!
Ten blog będzie moją ulubioną lekturą przez najbliższe pół roku! Życzę wytrwałości! ;) pozdro dla Was!
OdpowiedzUsuńpisz duzo, dodawaj zdjecia! :) ale Wam zazdroszcze... Mara
OdpowiedzUsuńChcę więcej!
OdpowiedzUsuń